Opowieści z lasu. Odcinek XXVII
W poprzednim odcinku widzieliśmy, jak Włodek rusza z Góry Polanowskiej i jedzie w stronę Konigórtka. Zatrzymał się po drodze u Michała i Renaty, w miejscowości Małe Swornegacie. Rozmowa z nimi była okazją do przemyślenia trzeciego Błogosławieństwa.
Trzecie Błogosławieństwo mówiło o łagodnych, o tych, którzy wiedzą, jak mądrze zaangażować swoje siły.
Dary Ducha Świętego, otrzymane na chrzcie, sprawiają, że taki błogosławiony chrześcijanin może dobrze ocenić, w jaką walkę się angażować, a w jaką nie, jakiej ziemi warto bronić, a jakiej nie. Błogosławiony łagodny wie także, że nie ma co się angażować w konflikty małej wagi, bo można w nich utracić skarby cenniejsze: pokój serca, relację z Panem, relację z innymi. Ale nie jest to też ktoś, kogo dopadła jakaś acedia, lenistwo. To nie jest ktoś, kto się czuje źle w każdym miejscu świata i z tego powodu cały czas z niepokojem szuka swojego kawałka ziemi, terytorium. Nie, błogosławiony łagodny czuje się dobrze w każdym miejscu, bo wie, że na życie trzeba patrzeć głębiej. Wie, że pod jego powierzchnią kryją się skarby. Kryje się ziemia obiecana niebieskiego Jeruzalem, to znaczy komunii z Bogiem i innymi. I dlatego nie wdaje się w nic nie znaczące konflikty, w bójki o byle co, w przepychanki o drobnostki.
Włodek wracał od Michała i Renaty. Wieczorne rozmowy skończyły się dość późno i nie wypuścili go już z domu. Pokoi gościnnych było u nich w bród i zaordynowali,
że ma zostać na noc i koniec, kropka, i jeszcze do tego kropka. A ponieważ byli jednymi z nielicznych, którzy wiedzieli, czym się zajmuje zawodowo, to nie był w stanie wykręcić się potrzebą porannego wstawania do pracy. Wiedzieli, że może sobie zorganizować dzień pracy jak tylko mu się podoba – i dlatego nie było szans, żeby wyrwać się przed 9.00, przed śniadaniem i poranną kawą.
Postanowił pojechać do Konigórtka przez Chojnice. Zadzwonił do swojego kolegi – Romka Banana. Romek prowadził sklep z narzędziami. Włodek od czasu do czasu zaopatrywał się u niego.
– Kto straszy po nocy? – Romek odebrał telefon Włodka i zagaił rozmowę w dość niecodzienny sposób.
– Pewnie jakaś „strasz nocna” albo „strasz nocny”, nie wiem… Kto straszy? U was straszy?
– Nie, no u nas nie straszy. A u was?
– Do wczoraj straszyło, ale sobie poszło. – Włodek z Romkiem byli w stanie gadać ze sobą w tak abstrakcyjny sposób przez godziny. Kiedyś zorientowali się, że dobrze im to wychodzi i od czasu do czasu trenowali. Można sobie wyobrazić miny przysłuchujących się tym rozmowom. Były bezcenne.
– Masz już otwarte? Koło Funki jestem, za dziesięć minut będę w Chojnicach, ze dwa drobiazgi bym wziął.
– Od 10.00 łotwieramy, ale dla waści łotworzym drzwi na przestrzał – powiedział, używając lokalnego narzecza, Romek.
– I zgasną podłogi i powietrza – odpowiedział błyskawicznie Włodek.
– Idę zabełtać błękit w głowie. A ty przybywaj śmiało, i żebyś był jasny i gotowy.