Czy warto oglądać Boga? Co nam z tego oglądania?
Poza tym – czy On istnieje? Wielu twierdzi, że nie istnieje, zatem nie ma nic do oglądania. Poza tym warunkiem tego oglądu ma być tajemnicza „czystość serca”, która jakoś kojarzy się nam
z tym, co niemodne i niewygodne. Same problemy…
Zacznijmy od głównej obietnicy: „Boga oglądać będą”. Można to uprościć, wskazując, że „kto widział Jezusa, ten widział Ojca”, lecz my zatrzymamy się nad dostrzeganiem samego Ojca. Czy to atrakcja warta zachodu i uzyskania czystości serca?
W ciągu wieków wielu było takich, którzy twierdzili, że Boga oglądali. Nie tylko chrześcijan, ale też wyznawców innych religii czy filozofii, jak przeciwnik chrześcijaństwa niejaki Plotyn. Dążenie, aby „oglądać Boga”, pojawiało się jako cel życiowy. Czy słusznie?
O widzeniu Boga informują nas mistycy, czyli ludzie dostępujący przywileju bezpośredniego oglądania Boga, zwanego kontemplacją. Wiele na ten temat napisano, są specjalne dwie dziedziny wiedzy – teologia życia wewnętrznego i filozofia mistyki. Co na tej podstawie możemy stwierdzić? Otóż bezpośredni kontakt z Bogiem jako Stwórcą świata i absolutnym Dobrem jest, zgodnie z zeznaniami mistyków, czymś absolutnie uszczęśliwiającym. I to tak bardzo, że zawieszeniu ulegają wszelkie inne doznania człowieka, a niekiedy zawieszają się nawet prawa fizyki, gdy dana osoba w stanie kontemplacji na przykład unosi się w powietrzu (tzw. stan lewitacji). Trudno to pojąć i w to uwierzyć, ale do obszernej listy efektów oglądania Boga dochodzą takie zjawiska, jak analgezja czy brak konieczności jedzenia przez całe lata, jak to się przytrafiło św. Mikołajowi z Flüe. Sprawy takie jako przejaw ciemnoty budzą niedowierzanie i uśmiech niedowiarków, ale istnieje
o tym wiele świadectw licznych osób. Problem w tym, że trudno to badać naukowo, bo Święci nie unoszą się w powietrzu na zamówienie naukowców. Dla nas, współczesnych, są to sprawy niezrozumiałe, bo w skład tego, do czego dążymy, nie wchodzi oglądanie Boga. Gdyby było inaczej, to kościoły na całym świecie pękałyby w szwach…
Do czego zatem dążymy? Jakie są nasze przyjemności? Lista nie jest zbyt długa: dobrze zjeść, wyspać się, napić narkotycznego napoju z etanolem… Na czele przyjemności nie figuruje kontemplacja, ale raczej odwrotność czystości serca w postaci intensywnych doznań erotycznych. Myśl, że może być coś bardziej zadowalającego niż zaspokojenie fizjologicznych potrzeb człowieka, wydaje się naiwna. A jednak! W innych kulturach ten głód Boga pojawia się regularnie jako ścieżka medytacji. Jest w Japonii pewien klasztor buddyjski, do którego nie jest łatwo wstąpić. Inaczej: wstąpić łatwo, pozostać trudno, ponieważ adept musi przez trzy lata codziennie okrążać pieszo górę Fudżijama, a to kilkadziesiąt kilometrów marszu. Pod koniec tej inicjacji wędruje bez przerwy przez dwa tygodnie – nic nie jedząc, nie pijąc, nie śpiąc. Wielu tak pragnie oglądać Boga, że są w stanie znieść ten wysiłek. A w Europie? Zapomnieliśmy już o mistykach, gotowych dać się zamurować, aby nic im nie przeszkadzało w kontemplacji (jak bł. Dorota z Mątowów, Kwidzyn), czy starożytnych ascetach, jak św. Szymon Studyta (Słupnik), który spędził
na platformie pod gołym niebem kilkadziesiąt lat. Gdzie te czasy i obyczaje? Dziś nasza radość polega na… zakupach. Nowy sweterek czy autko nas uszczęśliwią, co tam Pan Bóg… Jednocześnie odkrywamy, że jakieś to miałkie, marne, nieistotne… Nudzi.
Tymczasem specjaliści od badania kontemplacji twierdzą, że w tej marności niekiedy sam Bóg nas odwiedza, na chwilę pozwala doznać swego Istnienia. Nie są to zjawiska częste, bo Pan nie chce nam zabierać zasługi wiary, prowadzącej do szczęścia wiecznego, ale bacznie rejestruje nasze trudności i gdy stają się groźne, wkracza osobiście. Dla tej chwilki warto żyć, jak twierdzą ci, co jej doznali. Być może to nie takie rzadkie i mogło się przytrafić wielu Czytelniczkom i Czytelnikom, zwłaszcza gdy ogarniały ich wątpliwości co do istnienia Boga.
„Jest Bóg i czegóż ci więcej?!” – napisał Jan Kasprowicz.
Zadziwia stan współczesnych umysłów, w tym uznawanych za autorytety. Oto dwie trzecie badanych amerykańskich psychologów nie wierzy w Boga, odwrotnie zatem niż większość ich klientów. Tyle się uczyli i starali, aby utracić wiarę, a wraz z nią perspektywę oglądania Boga. Są też, na szczęście, i tacy psychologowie, którzy są ludźmi wierzącymi i uważają, że ci z nas, którzy chcą oglądać Boga, nie robią błędu.
Aby nieco przybliżyć tutaj tę kwestię, odwołam się do naszych codziennych doświadczeń. I nie tych szczególnych, jak radość
z zakochania, ale tych codziennych. Jest wiele momentów w życiu, gdy na chwilę zafascynuje nas coś prostego, ale realnie istniejącego. Specjaliści mówią o tym: kontemplacja naturalna, afirmacja aktu istnienia.