SZALEŃCY MILE WIDZIANI

O książce pt. Ojciec Kolbe nie wszystkim znany

Mówi się, że życie jest ciekawsze niż fikcja. To prawda, w historii dzieją się rzeczy, których nikt by nie wymyślił. A jeśli udałoby się komuś je wymyśleć i co więcej – umiałby napisać o nich książkę, jego powieść uznano by za rzecz z gatunku science fiction, a może nawet za fantasy. Dlaczego to ostatnie? Pojawiliby się w niej bohaterowie nie z tego świata, siły nadprzyrodzone.
Tak czy owak: to fikcja. A jednak nieprawda: to życie!
Jak miło! Przyjaciel z Niepokalanowa przysłał mi książkę. Ponieważ lubię tzw. autentyki: biografie, dzienniki, świadectwa, wspomnienia, zbiory listów, natychmiast zasiadłem do czytania. Wiedziałem, że czeka mnie ciekawa lektura, bowiem nadesłana kilka dni temu pocztą książka zawiera wspomnienia z pierwszej ręki o Ojcu Maksymilianie Kolbem.
Zdumiewające… To, o czym czytam w tych dniach, wcale nie jest fikcją, choć tak brzmi. To prawdziwa historia. Mamy w Polsce bohaterów lepszych niż książkowi. Mamy na przykład Szaleńca Niepokalanej, Ojca Kolbego – kogoś, kto mógłby być bohaterem fantasy, a jest bohaterem historii.

Nie różowy Święty
Przyznaję, że trochę się bałem, iż będzie nudno i pobożnie… – że kolejny raz zaprezentuje się nam lukrowanego świętego.
I wiecie co? Nic z tych rzeczy! Książka „pali gumy”. Na każdej stronicy jest gorąco.
Dlaczego się bałem? Otóż moja żona jeszcze jako młoda osóbka była wychowywana przez salezjanów, ci zaś wciąż i wciąż opowiadali dzieciakom o swoich „bohaterach”. Rezultat? Zachwyt (do dziś) u mej małżonki nad św. Janem Bosko i jego mamą oraz niechęć (do dziś) do św. Dominika Savio. Już słysząc imię tego ostatniego moja lepsza i piękniejsza Połowa wznosiła oczy ku niebu. „Kremowy Święty” – słyszałem. Dominik na pewno takim nie był, ale tak słodko został namalowany przez duszpasterzy, że ją mdliło. Przedstawiono go bez żadnej wady i słabości, zawsze grzecznego, mdlejącego, gdy słyszał przekleństwo, nigdy nie podnoszącego głosu… Po prostu baranek bez skazy…
Okazało się, że słodki, aż różowy święty nikogo nie pociągał. Nie dało się z nim utożsamić.

Podbić świat!
Sięgam do lektury i spotykam nielukrowanego Świętego – kogoś z krwi i kości.
Nic pudru i różu. Książka jest fascynująca!
Ale, co o wiele ciekawsze, nieoczekiwanie lektura wspomnień o Założycielu dwóch pierwszych Niepokalanowów postawiła mnie przed pewnym zdumiewającym pytaniem.
Tak, zwykle zapominamy, że Ojciec Kolbe zbudował też drugą Zagrodę Niepokalanej
w Nagasaki i planował trzecią w Kalkucie. Nie spieszył się z tą ostatnią, bo musiał przygotować do tego zespół „Bożych Szaleńców”. Ze świadectw w tej lekturze wynika, że już
za chwilę mieli być oni gotowi…

Plany miał rozległe, rozłożone
na lata. Kolbe, o czym pewnie
nie wiemy, był świetnym
matematykiem, więc i genialnym planistą. Zaczął od przygotowania „Rycerza Niepokalanej”,
wydawanego w języku łacińskim, czyli w powszechnym wówczas języku Kościoła. Każdy ksiądz, każdy seminarzysta i każdy
mający zdaną maturę znał
ówcześnie łacinę. „Rycerz” miał
w tej wersji dotrzeć wszędzie
i przecierać szlaki.
To tak, jakby dziś wydawać pismo w języku angielskim. Za chwilę miały pojawić się kolejne ośrodki, propagujące kult Maryi Niepokalanej: najpierw we wspomnianych Indiach
i w Brazylii, potem planowano dziesiątki innych Niepokalanowów we wszystkich zakątkach świata.

Wszystko gotowe
Czytam, że w kwietniu 1938 roku Ojciec Kolbe mówił: „Jeszcze przez dwa lata będziemy musieli z braku ojców zacieśniać się w rozwoju prac misyjnych. Mam jednak nadzieję w Niepokalanej, że w krótkim czasie, bo za dwa lata, kiedy dawni wychowankowie Małego Seminarium Misyjnego w Niepokalanowie zostaną wyświęceni na kapłanów – ruszymy naprzód z rozwojem Milicji Niepokalanej za granicą. Wtedy będzie można pomyśleć o zakładaniu nowych placówek misyjnych, wysyłać po dwóch ojców i czterech braci w dalekie kraje, celem zakładania nowych Niepokalanowów…”.
Rok przed wybuchem wojny Ojciec Maksymilian miał gotowy plan podboju całej ziemi ‒ wszystko w nim było spójne, grunt przygotowywany, doświadczenia zbierane, ludzie szkoleni. Chciał przewrócić świat stroną nadprzyrodzoną do wierzchu. Byłby inny, zupełnie!

I… zniweczone plany
Wszystko było przygotowywane, jeszcze tylko kilka miesięcy, a machina by ruszyła. Ale nie ruszyła, nie pojawił się nawet trzeci Niepokalanów. Kiedy historia przetoczyła się przez datę 1 września 1939 roku, nic nie było już takie samo. Ambitne plany Ojca Kolbego spło­nęły w ogniu wojny.
Po ludzku, szkoda, że Maksymiliańska historia nie zakończyła się tak, jak zaplanował nasz Święty.

Pytanie o sens
Szkoda – myślę sobie – że Ojcu Kolbemu nie udało się zrealizować szalonych planów. Szkoda, że w tej historii pojawiły się w pewnym momencie czarne siły i zmieniły tor
historii, burząc wszystko…
Zadaję sobie pytanie: Gdzie jest – jak
w dobrze napisanej powieści fantasy, owa jasna, zwycięska nadprzyrodzoność (tu jest nią Boża moc, w której uczestniczy Maryja)?
Patrząc po ludzku – nie ma śladu Jej obecności. Jakby Ona wzruszyła z lekceważeniem ramionami na to wszystko, co się stało… Czyżby – pytam dalej – Matka Najświętsza uważała, że pomimo tego (a może dzięki temu?) święty cel, który przyświecał Ojcu Kolbemu, zostanie osiągnięty? Dodam: nawet większy i wspanialszy niż ten zaplanowany na ziemi, nawet przez tak Bożego męża jak Ojciec Maksymilian.
Kiedy patrzę na to wszystko po ludzku, wydaje mi się, że gdyby nie II wojna światowa, dzieło Ojca Kolbego mogłoby zmienić oblicze świata. Ale przecież sam Twórca Rycerstwa Niepokalanej powtarzał, że liczy się tylko i wyłącznie wola Maryi. I… czyżby Ona – pytam – chciała, by plany Maksymiliana rozsypały się jak domek z kart? Pewnie lepiej zapytać inaczej: Czy Ona mogła się zgodzić na to, że zamierzenia Maksymiliana nie zostaną zrealizowane? Czy to znaczy,
że to inne niż oczekiwane przez nas zakończenie, zupełnie inne niż było przez Niego zaplanowane, ma swój sens? I jakiś ciąg
dalszy, nam jeszcze nieznany?
Czy mamy oczekiwać czegoś większego niż wywrócenie świata do góry nogami? Czegoś jeszcze większego? Ale jeszcze nie teraz?
Postawiłem roboczą puentę: Może w kolejach życia i dzieła Ojca Kolbego jest ukryte jakieś proroctwo?
Może, by się spełniło, musi ono zostać przez nas odczytane?
Wracam do lektury.

Wejść w krąg Niepokalanej
Stoi przede mną zakonnik w cerowanym habicie, niedospany, ze zdrowiem marnym, pochłonięty jedną myślą: cały świat schować pod płaszcz Niepokalanej.
Niby Go dobrze znam. Ale teraz… Teraz – jakbym Go dotykał. I – przyznaję się do tego potulnie – gdybym usłyszał od Niego zaproszenie, by stać się częścią tej Bożej machiny… pokręciłbym głową, że nie dam rady…
Kościół uczy, że Święci są nam dani do naśladowania. Są wzorem, jak żyć… A ja mam
z Ojcem Kolbem trudność: nie dam rady Go naśladować. Poprzeczka jest tak wysoko,
że kryje się w chmurach.
Nie dam rady wejść w Jego podarte buty.
Ale wcale nie muszę! Gdy świat zostaje wywrócony do góry nogami, czy też ja sam tak jestem wywrócony… – to wcale nie mam zamieszkać w obłokach! Nie mamy stać się pustelnikami czy oazą cnót wszelkich. Mamy wejść na drogę poznania szczęścia – innego niż to atrapowe, wychwalane przez świat.
Ojciec Kolbe powtarza: „Wejdźcie w krąg Niepokalanej. Tam dzieją się cuda!”. ■