Wspomnienie

Samolot Iberii lecący z Lizbony ląduje na małym lotnisku Ciampino pod Rzymem. Jest 27 sierpnia 1971 roku. Wracam z mariologicznego sympozjum w Fatimie. Z lotniska zgarnia mnie o. August Rosiński, asystent generalny Zakonu. Mam zatrzymać się w Rzymie, by pomóc organizować beatyfikację, która ma się odbyć 17 października. Zostało więc półtora miesiąca.

Dzień po moim przylocie do Wiecznego Miasta odbyliśmy „naradę produkcyjną”. Jest nas czterech do roboty: o. August Rosiński, wspomniany nasz asystent generalny i szef od polskich spraw w Rzymie, o. Rogeriusz Szmidt, muzyk-kompozytor, który raczej przypadkowo o Rzym zawadził, br. Juwentyn, który nadpłynął ze Stanów,
i ja. Dyskutowaliśmy o tym, co przygotować, wiedząc, że ze strony Zakonu możemy liczyć tylko na 20 tys. obrazków Ojca Maksymiliana. „Polska strona organizacyjna” beatyfikacji spada na nas. Nie wiemy, ilu pielgrzymów przyjedzie. Wiadomości z Polski są skąpe. Trzeba jednak liczyć na kilka tysięcy, ponieważ wchodzi w rachubę Polonia z USA, Anglii, Francji, Belgii, Niemiec… no i oczywiście pielgrzymi z Polski.
Na zakończenie naszego spotkania decydujemy się na pięć inicjatyw:
1. Broszurka z biografią Ojca Maksymiliana w języku polskim z licznymi ilustracjami – przygotowuje o. Rogeriusz, drukuje również on z br. Juwentynem.
2. Album poświęcony Ojcu Maksymilianowi i Jego dziełu. Teksty w języku polskim i angielskim – przygotowuję ja, drukujemy w Monte Cassino.
3. Nadzwyczajny numer „Rycerza Niepokalanej” w języku polskim – ja redaguję, drukujemy sami.
4. Biało-czarny film o Ojcu Maksymilianie – o. August z panem Giovannim.
5. Program telewizyjny, transmisja z beatyfikacji na Polskę – o. Flawian z Penitencjarii watykańskiej.
Do pracy przystępujemy od razu. Zaczynam od wyszukiwania tekstów do albumu. Zdjęcia, które do niego otrzymałem, są najczęściej bardzo słabe. Zwłaszcza te kolorowe ‒ nie nadają się do publikacji. Szkicuję plan, uwzględniając tylko zdjęcia biało-czarne. Kilka wieczorów dyskutujemy i układamy się z pracownikiem drukarni z Monte Cassino.
‒ Si, Si! Capito, capito! Tutto va bene ‒ wszystko rozumie i wszystko, jak zapewnia, będzie doskonale zrobione.
Wreszcie zabiera materiały do wykonania, a ja przystępuję do „Rycerza”. Kto wie, co by z tego wyszło, gdyby nie spadł z nieba (polskiego) o. Jerzy Domański, wytrawny i wypróbowany redaktor, który przejmuje redagowanie. Wypożyczamy czarodziejską maszynę elektryczną, która reguluje nie tylko lewy, ale również prawy margines, jednak pod warunkiem, że współpracuje z nią inteligentny stenotypista. Miałem pisać coś w rodzaju matryc do „Rycerza”. Co przy tej maszynie się działo, ludzkie słowo nie wypo­wie! Nie było dla niej mądrych. Setki możliwości pomyłek, których nie potrafiłem uniknąć. Pełno tajemnic nie do odkrycia. Pot się z zakonnika leje, stosy zmarnowanego materiału rosną, a najgorsze, że bezcenny czas płynie, rozszyfrować zaś maszyny nie można. Jest instrukcja, ale tak najeżona terminami technicznymi i to w języku „Makaroniarzy”, żeś tak samo (niemal) mądry po, jak przed czytaniem. Kiedy wymęczyłem kilka stron, okazało się, że tusz się rozmazuje i trzeba pisać na nowo na innym materiale. Przestałem wracać na noc do „Seraphicum”, gdzie mieszkam. Otrzymałem pokój w klasztorze św. Dorotei, gdzie znajduje się centrum zarządzania i pracy. Kiedy tak mocowałem się ze zmiennym szczęściem z techniką, dwa piętra niżej huczała maszyna
drukarska, na której to cudów dokonywał o. Rogeriusz. Ten zwariowany kompozytor zdumiał nawet starego rzymskiego drukarza, który nie mógł uwierzyć, że na naszej maszynce można było wydrukować zdjęcia na całą matrycę.
‒ Panie, chodź pan do nas, dobrze zarobisz! – kusił Rogeriusza.
Tydzień przed beatyfikacją sytuacja była podbramkowa. Nie można było dostrzec końca naszej pracy. Zawiedli kooperanci. Monte Cassino nie przywiozło kolorowej okładki do broszurki o Ojcu Maksymilianie; o albumie głucho; Signor Lodoli nie przygotował na termin matryc do „Rycerza”. Podniecenie prze­chodzi już w nerwowość.
O. August jedzie z o. Rogeriuszem do Cassino, bo wreszcie zrobili okładkę… ale jak!? Prosiliśmy, żeby zrobili dyskretną aureolę nad głową Ojca Maksymiliana, nie kółko, ale rozjaśnienie tła. Okazało się, że włoscy katolicy z Cassino nie mają pojęcia, co to jest aureola. Zrobili jakąś klatkę, w którą wstawili całego Ojca Maksymiliana. O. August nie chce tego cudactwa zabierać. Tłumaczy od nowa, o co nam chodziło i co to jest ta aureola.